BAJKA O CALÓWECZCE
Historia ta działa się jeszcze w czasach, gdy ludziom w rękach paliła się robota a nie grunt pod nogami. Bohater tej bajki - Jan Koszmarek - obudził się tego dnia nieswój. Przeciągnął się, wyjrzał przez okno ślepej kuchni i nagle... Coś przykuło jego wzrok! W trawie leżała śliczna i mała calóweczka. Leniwym ruchem wsunął ją za pazuchę i poszedł słowa przekuwać w czyn. Kuł tak do fajrantu a robota, jak zwykle. leżała odłogiem. Ba! Już nawet chwasty porastać zaczynały, gdy nadszedł majster. Wziął Koszmarka calóweczkę i wymierzył dzienny urobek. Wymierzył i zemdlał, gdyż okazało się, że Koszmarek nic nie robiąc wykonał tysiąc procent normy! Taka była calóweczka. Cu-do-wna! I poszła fama o Koszmarku tu i tam. A tam zwłaszcza. To i zaczęli zjeżdżać rozmaici specjaliście i mierzyli ową calóweczką co im trzeba i nie trzeba. A calóweczka wykazywała co należy i komu należy. Wpadli z tego w taki entuzjazm, że się w posadach zatrzęśli. I to był pierwszy znak. Raz nawet jak calóweczką fundamenty obmierzyli, to im z tego gotowy budynek wyszedł. Więc po co było budować? Zwłaszcza, że materiału na budowę i tak nie było. Za to wszystko ogólnie cacay. Ale jak to mówią: "cacy, cacy i po glacy!". I to był drugi znak. A calóweczka przechodziła z rąk do rąk i w sprawozdaniach robiło się tak dobrze, że się robiło od tego niedobrze. Tymczasem powoli zaczynało wszystkiego brakować. Doszło nawet do tego, że zabrakło braków! Półki pustoszały, fabryki stawały, ludzie leżeli odłogiem a Koszarek zachorował na własną prośbę i zniknął. Razem z nim przepadła gdzieś cudowna calóweczka. Zostały tylko wspaniałe pomiary, ogromne osiągnięcia i genialne wyniki. Tylko ludzie... Ludzie otóż mówią i mówią uczenie, że takich cudownych calóweczek jest ci u nas dostatek. Jedyny zresztą dostatek.