Wspomnienia podstarzałego pirotechnika
Lat ~3.
Próbuję wejść na piec kaflowy w pokoju. Taki troszkę mniejszy. Wszedłem, ale
nie do końca. Wracam na skróty, głową naprzód. Po drodze jest taka duża
żeliwna śruba w kształcie "T" do dociskania drzwiczek. Oczywiście trafiam w
nią w locie. Głową. Auuu!!!
Wszelkie uwagi nt. mojej inteligencji w związku z powyższym będę traktował
jako naigrywanie się z mojego kalectwa.
Lat ~4
Na piec wchodzę już spokojnie. Ciekawszą zabawą jest skakanie z pieca na
łóżko. Im dalej, tym ciekawiej. Zdarza się nie doskoczyć do łóżka. Lądowanie
na podłodze nie zawsze jest miękkie.
Przepuklina pachwinowa. Szpital, operacja. Luzik...
W przedszkolu wkładam sobie groch do ucha. Ubaw po pachy, jak wszyscy wokół
mnie tańczą. Pan laryngolog mówi "2 mm dalej i trzeba byłoby trepanować..."
Lat ~7
Wiedziałem już, że prąd może być niebezpieczny. Sądząc z poniższego
scenariusza, zapewne znałem również zasady przepływu prądu, chociaż może nie
do końca.
U znajomych stała sobie lampa na komodzie, taka typu "meblowego", na dwie
żarówki, ale jedną, widocznie przepaloną wykręcono i nie zastąpiono do tego
momentu sprawną. Oglądam dokładnie wnętrze oprawki. Delikatnie,
najdelikatniej jak mogę wsadzam tam palec i dotykam kontaktu centralnego.
Nic. Kombinuję chwilę - i powtarzam manewr z kontaktem "bocznym". Nic.
Dedukuję: skoro tu nie kopie i tam nie kopie, to mogę dotknąć wszystkiego na
raz! I wprowadzam mój plan w czyn. Błąd! (Jakieś 17 lat później skończyłem z
wyróżnieniem Fizykę na uniwersytecie...)
W podobnym wieku, choć chyba trochę wcześniej - znów sądzę na podstawie
przebiegu zdarzeń:
Bawimy się z dzieciakami koło bloku. Komuś udało się otworzyć szafkę z
przyłączem elektrycznym. Robimy zawody, kto wyraźniej dotknie widocznego tam
żelastwa. Smaku zabawie dodaje zjawisko, że jednych kopie bardzo dotkliwie,
a innych prawie wcale (bo to zależy od butów - tłumaczę czytelnikom
nieznającym elektrotechniki). Ale nie przypominam sobie, żeby któryś z
gówniarzy tam "został leżeć"...
Lat ~10
Wakacje z rodzicami na "dzikim" (wtedy tak było można) kempingu w środku
lasu. Stare pojechały do wsi, ja idę po drzewo do lasu. Siekiera wyostrzona
na urlop na brzytwę. Próbuję jednym ciosem odciąć od korzenia powaloną
cienką sosenkę. Pień sprężynuje. Siekiera jest za to wystarczająco ostra na
mój gumiak i nogę. W ogóle nie bolało! Z wielkim zdziwieniem rozchylam
rozcięty but, a tam pełno krwi! Stopa mi się rozszczepiła na długości 10cm.
Mimo to udaje mi się (biegiem!) dotrzeć do "obozowiska". Trzy tygodnie w gipsie,
z tego 2 w szpitalu. Fajne wakacje!
Bawimy się straszakiem (pistolet startowy marki Slavia). Chcąc wyrzucić
pusty magazynek odwracam pistolet stopą kolby ku górze, podstawiam z tyłu
lewą rękę i naciskam spust. Ostatni nabój odpala w mój mostek (pierś). Gazy
(ogień) rozrywają moją bluzkę, koszulkę i skórę. Obywa się bez chirurga,
chociaż wśród moich rówieśników pojawiają się powtarzane do dzisiaj
niestworzone historie, jak to zastrzeliłem się straszakiem... ;>
Lat ~13
Gonimy się z chłopakami po ciemnych piwnicach bloków na osiedlu. Takich z
czasów stalinowskich. Korytarz piwnicy biegnie prosto przez 3 "klatki"
bloku. Ponieważ bloki są względem siebie przesunięte w pionie, to w tym
korytarzu są 3 schodki, o czym wiem i biorę je w biegu skokiem. Nie pamiętam
jednak o tym, że strop też się obniża. Z rozpędu i wyskoku uderzam głową w
ten kant stropu i odbiwszy się spadam nieprzytomny na schodki. Udaje mi się
dojść do domu. Kładę się do łóżka. Zdradza mnie czerwona i mokra (od krwi)
poduszka... 3 szycia. Głowa i łokcie. Bez wstrząsu mózgu (!)
Zaczyna się pirotechnika. Petardy z KMn** + pył aluminiowy i sztormówka
(zapałka). Bezpieczna mieszanka. Tylko drobne, chwilowe ogłoszenia i
oślepienia. Pierwsze awantury z milicją (już mnie znają), sąsiadami...
Rakiety o średnicy ołówka z kalki technicznej. Życie jest piękne!
Lat ~15
Poważna pirotechnika. Butelka po oranżadzie (taka z drucianym
zamknięciem, jak teraz ma piwo Grolsh), do tego trochę saletry z cukrem i
zapalona sztormówka do szyjki. Niestety - zapłon następuje jak "biorę
zamach", a wybuch - gdy w trakcie rzucania mam to tuż obok głowy, przed
twarzą.
Po "kopniaku w twarz" przez chwilę odzyskuję równowagę, pochylam się do
przodu przyciskając ręce do twarzy. Gdy je odsuwam - nic nie widzę. Tylko
czerwono. Rozpacz... Jednak po chwili widzę trawę - cóż za piękny widok! I
lejącą się w tę trawę z mojej gęby krew... i wiszące z mojej gęby jakieś
strzępy... Przyciskam to znów rękami do twarzy i biegnę do domu.
W szpitalu trafiłem na młodą panią chirurg. Kobieca ręka i talenty do
robótek ręcznych sprawiły, że wyglądam nie najgorzej... Zdjęć z tamtego
okresu nie mam, a współczesne wcale nie są "szokujące".
Kilka tygodni później pan doktor podczas obmacywania moich blizn wyczuwa coś
dziwnego na krawędzi oczodołu. Prześwietlenie, skierowanie do chirurga
okulisty. Między gałką oczną, a ścianką oczodołu mam odprysk szkła o
wymiarach 20x5x3mm. Co ciekawsze - na jego "osi" nie ma rany. Wszedł przez dziurę
w skórze na czole, 2cm od miejsca, gdzie utkwił. Do dzisiaj nie wiem dlaczego poszedł
zygzakiem omijając oko...
Trafiam do liceum. W mojej klasie jest koleś, który w 1. klasie wygrał
olimpiadę chemiczną. Szybko znajdujemy wspólny język. Przekonuję go, że
jedyną sensowną gałęzią chemii jest pirotechnika. (Nikt wtedy nie słyszał o
amfie.)
Rakiety kalibru 20mm. Idziemy "na ilość", tzn robimy je niemal seryjnie. Nie
wszystkie chcą lecieć prosto do góry. Jedna z nich 10m nad ziemią przechodzi
do lotu horyzontalnego i trafia w otwarte drzwi garażu sąsiada, gdzie odbija
się od ścian aż do wyczerpania paliwa. Bez szczególnych efektów.
Inny koleś (syn światowej klasy muzyka, późniejszy v-mistrz świata w
[...dość tej identyfikacji] ) znajduje w lesie poniemiecki bunkier z
ciekawym składem amunicji. Naboje do moździerzy, artyleryjskie, amunicja
strzelecka. Skarb!
Nabój do moździerza rozbraja się obtłukując z rdzy, po czym w uwidocznioną
szczelinę wbija się śrubokręt i wyważa przód, czyli zapalnik. Never try it
yourself! You have been warned! Mamy trotyl!
Trotyl nie tak łatwo zdetonować. Koleś syntezuje *** ołowiu do
detonatora. Przeprowadzamy kilka drobnych eksplozji trotylu. Bez sensacji.
Zaczynamy być ostrożni?
Fajną zabawką jest *** amonu (a może azotu?). Miesza się *** z wodą
amoniakalną, sączy, suszy - i to wali jeśli się podgrzeje >40 stopni, albo
siądzie na tym mucha... Piękna sprawa, rozsmarować póki mokre na schodach,
czy gdzie indziej...
Kwas ***awiowy. To substancja stała, krystaliczna. Daje się rozpylić w
powietrzu. Jest bez zapachu, a ludzie się od tego duszą (niegroźnie). Piękna
sprawa, jeśli rozpylić np w windzie.
Korki odpustowe - wszyscy znają. Ale fajna zabawa zaczyna się, jeśli się to
sensownie umieści. Mój wynalazek: taki "gruby" mazak, w środku iglica z
drutu naciągnięta gumką, odciągnięta nitką, a nitka przyciśnięta zatyczką
mazaka. Teraz trzeba to gdzieś ciekawie położyć.
Widziałem, jak taki mój mazak podniosło 4-letnie dziecko. Nic mu się nie
stało, ale więcej takiego mazaka nie zmontowałem.
Zapalnik chemiczny: KMn*** + gliceryna (techniczna, bo z kosmetyczną nie
chyci). 20-40 sekund.
Koleś "wynajduje" inną mieszankę - KMn*** + fosfor czerwony. Lepiej "bije"
Robimy zapalniki elektryczne, które pozwalają ciekawiej sterować i
umieszczać nasze zabawki. Koleś nabił tym starter od świetlówki.
Postanawiamy spróbować na sucho. (To trochę spora ilość materiału).
Podpinamy druciki, wkładamy do szuflady biurka, zamykamy szafkę biurka, żeby
było jak najmniej hałasu, bo rzecz się dzieje w pracowni uniwersyteckiej.
Okna przeżyły, biurko niestety nie...
Petardy ze sztormówkami mają wady. Miętoszenie w kieszeni powoduje, że
proszek "pełznie" po sztormówce i zwłoka robi się krótsza. Kolesiowi odpala
"w oczy". Na chirurgii w klinice okulistycznej miła pani doktor na moich
oczach wydłubuje mu z rogówek skalpelem (!) (albo innym drobnym i
szpiczastym narzędziem) resztki petardy.
Staję się stałym punktem programu każdej wywiadówki. Dostateczny ze
sprawowania, to mój "znak szczególny".
Korci mnie tokarka w podręcznym warsztaciku. Biorę kawałek żelastwa "fi"
40mm, wiercę w nim dziurę fi 15mm na 20-25cm. Pocisk toczę z miedzi. Nabijam
to czym-trzeba, wkręcam w imadło, stawiam przed tym kloc drewna gruby jak
podkład kolejowy. Odpalam.
Zlecieli się ludzie z promienia 50m. Drewniany klocek nie zatrzymał pocisku.
Ściana przeżyła, ale z dziurą o kształcie stożka, w której można by schować pięść.
W tamtych czasach udawało się czasem kupić "tańszą" benzynę. Trzeba było ją
gdzieś przechowywać. Mój ojczulek pozyskał w tym celu beczkę po piwie. Teraz
takich nie ma - aluminiowa, 100l baryłka z gumowymi obręczami. Jest w środku
trochę brudna. Trzeba wypłukać, ale zostawiamy to na jutro.
Następnego dnia biorę się za czyszczenie beczki. Świecę latarką, ale niewiele
widzę. Postanawiam wrzucić do środka zapalony papier, żeby oświetlił.
Zapalam, wrzucam - ale zamiast oświetlić w środku, ono zapala płomyk niby z
palnika Bunsena u wylotu beczki. Olśnienie: Ojczulek już wypłukał beczkę!
Benzyną!!!
Na szczęście w środku są tylko opary benzyny, bez powietrza, które zostało
wyparte. Udaje mi się ten płomyk odciąć dmuchnięciem z boku.
Efekt jaki powoduje zapłon 100l mieszaniny par benzyny z powietrzem
pozostawiam Waszej wyobraźni.
Żeby nie było wszystko na mnie:
Stan wojenny. Ciężkie czasy. Cukier i wódka na kartki. Jednak w tych
ciężkich czasach, jeśli się spotkało trzech, to dwaj zaczynali się dzielić
doświadczeniami z czego i jak pędzić. (Trzeci zapewne jest kapusiem)
Mój ojczulek w tej (pierwszej)
sztuce jest naprawdę dobry. Robi to czyste, przejrzyste, w ogóle nie
śmierdzące, a wręcz pachnące świeżym chlebem i nie ma po tym kaca...
Mama akurat była parę dni poza domem, ojczulek wziął się za "drugi
destylat". Ponieważ na tym etapie to mocno pachnie, to zamknął starannie
wszystkie okna, żeby sąsiedzi nie wywąchali. Niestety, pod wpływem
temperatury rurka igelitowa zmiękła i zsunęła się z rurki szklanej. Pary
tego zaczęły wypełniać kuchnię. Jak doszły do poziomu palnika kuchenki, to
okna od mieszkania wylądowały po drugiej stronie ulicy. Sąsiedzi zawiadomili
straż pożarną, bo dom "dosłownie podskoczył". Straż zawiadomiła milicję
(standardowa procedura). Skończyło się mandatem za niewłaściwe użytkowanie
piekarnika gazowego, bo ojczulek zdążył ugasić pożar, schować aparaturę.i
"dogadać się" ze strażakiem.
Trochę mu tylko czoło się przesunęło na tył głowy.
[... przerwa dziejowa...]
Mój 8-letni syn twierdzi, że petarda (taka chińska, malutka, o długości
zapałki) wybuchnie pod wodą. Jako doświadczony pirotechnik zadaję kłam takim
fanaberiom (jestem przekonany, że zgaśnie "lont") zakładam się z synem o
kwotę rzędu obecnych 20gr (zakład musiał być realny dla 8-latka).
Napuszczamy wody do umywalki, wiążemy do petardy mutrę M8. Młody pociera
draskę i wrzuca do umywalki. Czekamy...
Huku w ogóle nie było.
Umywalka rozpadła się na 10 kawałków i z pluskiem 10 litrów wody runęła na podłogę.
Syn przerażony patrzy na mnie. Jak się później okazuje - przerażony jest
perspektywą "kary za rozd..ą umywalkę". Nic z tych rzeczy. Wypłacam mu za
wygrany zakład - i - Jedziemy po nową umywalkę!